2014-06-30

Polski paradoks feniksa

Dla osób, które z literaturą nie są zaprzyjaźnione kilka słów wprowadzenia. Feniks - jest to mityczne stworzenie, ptak wywodzący się m.in. z mitologii etiopskiej. Jego cechą charakterystyczną jest to, że u schyłku swego życia feniks umierając spala się, a z jego popiołów powstaje nowy, młody i silny ptak. Stąd znane powiedzenie "odradzać się, jak feniks z popiołów. Tyle tytułem wstępu.

A teraz, co rozumiem mówiąc "polski paradoks feniksa"?
Rozumiem przez to strach, niechęć, lenistwo, utratę komfortu i inne emocje oraz stany, które powodują, że Polacy (zwłaszcza przedstawiciele władzy) nie chcą podejmować radykalnych i czasem trudnych decyzji prowadzących do zmian ku lepszemu. W kwestii przedstawicieli władzy istnieje oczywiście ich osobisty interes wynikający z pobocznych korzyści osiąganych z tytułu pełnienia funkcji publicznych, lecz tak oczywistych rzeczy nie będę tu poruszał. Pominę ten "detal" i dla potrzeb metafory założę, że osoby reprezentujące naród faktycznie mają dobre intencje i szczerze chcą dobra dla Polski. Wiem, że jest to fikcja na poziomie Harrego Pottera, ale zróbmy tak proszę dla uproszczenia rozważań, ok?

Brak chęci dokonywania radykalnych, trudnych i czasem ryzykownych decyzji związany jest również (w mojej opinii) z feminizacją społeczeństw europejskich, ale to opiszę przy innej okazji tymczasem pozostawiając nutkę intrygi.


Po roku 1945 Polskę budowano jako trwały gmach. Z założenia miał być dla wszystkich i po równo. Wszyscy wiemy jak wyglądają budowlane relikty komunizmu (nie wszystkie oczywiście). PRL, jako ustrój był społeczno-politycznym pierwowzorem swoich architektonicznych odpowiedników. Szary i brzydki betonowy kloc, toporny, ciasny, na kiepskich fundamentach, mroczny i wilgotny, idealny do rozwoju grzyba i pleśni, latem duszno, zimą zimno, okna małe i nieszczelne, w oknach kraty, a na koniec pokryty azbestem. Oczywiście piętra dla administracji były całkiem znośne, przestronne, słoneczne i dobrze wykończone, ale cała reszta plebsu mieszkała w identycznych, ciasnych, szaro-burych klitkach.

W roku 1989 mieszkańcy klitek powiedzieli "dość". Przyczyny były różne, ale jedną z głównych był fakt, że pragnienie swobody stało się zbyt silne i niemożliwe do stłumienia. Tymczasem w oknach kraty, a budynku opuszczać nie było wolno. W budynku tylko brud, smród i nędza, a za oknami widać zieleń drzew i błękit nieba, a inni ludzie przechadzają się jedząc niedzielne lody.
Jednak udało się, mieszkańcy zebrali się i obalili administratorów. Wyburzyli piętra należące do administracji i wybudowali nowe pięterko, czyste i schludne dla nowego administratora, którego wybrali spośród siebie. Usunęli kraty z okien, otworzyli drzwi, część okien wymienili, część załatali,
zerwali trochę azbestu, pomalowali klitki na różne kolory, miejscami wymienili podłogi itd.

Obok cały czas stała grupa innych architektów, którzy mówili - nie! Ludzie, to trzeba rozebrać i zbudować od podstaw, przecież tego się nie da naprawić, to można tylko w nieskończoność łatać i cerować! Oczywiście, że rozbiórka będzie się wiązała z okresem wyrzeczeń, poświęceń i ciężkiej pracy, ale tak jest zawsze, jeśli chce się coś osiągnąć - najpierw trzeba coś poświęcić. Zbudujmy dla naszych dzieci miejsce, w którym będą mogły żyć, pracować i się rozwijać, a nie ten sam betonowy bunkier, tylko w radośniejszych barwach i z większymi oknami...

Nowy administrator na architekturze i budownictwie znał się jak pies na balecie, ale fakt - jako elektryk zapewnił, że prądu nie brakło. Jako, że dorastał wśród ludzi z tego budynku, to jedyny model administrowania jaki znał, to ten, w jakim administrowano dotychczas, więc tylko taki umiał uprawiać. Starzy administratorzy, choć ich obalono, nadal posiadali różne klucze do pomieszczeń administracyjnych i znali tajniki oraz zakamarki budynku, więc nowy nie miał innego wyjścia, jak pójść na układ "przysługa, za przysługę", by nie pogrążyć się w totalnym chaosie.

I tak administratorzy się zmieniali, ale żaden kolejny nie podjął próby rozebrania tego ustrojstwa. Wzorem poprzedników szli na układy i kompromisy, przemalowując ściany na coraz to inne radosne kolory, przesuwając ścianki działowe, wymieniając klepki w boazerii. Niekiedy nawet potrafili się szarpnąć i otworzyć darmową stołówkę dla wszystkich, ale utrzymanie stołówki i jej administracji oczywiście spoczęło na barkach mieszkańców. Jej wyposażenie kupiono zresztą na kredyt pod zastaw hipoteczny, który mieszkańcy i ich dzieci muszą spłacać przez kolejnych kilkadziesiąt lat. Co z tego, że w większości mieszkań matki dotychczas zapewniały swoim rodzinom smaczne i zdrowe posiłki...

I budynek stoi nadal, połatany, pstrokaty, gra muzyka, dzieci się bawią, administratorzy się kłócą, prąd drogi, gaz drogi, czynsz wyższy niż w okolicznych mieszkaniach o wyższym standardzie, kupa mieszkań przydzielona rodzinie i znajomym królika i nadal prawie nikt nie chce podjąć wyzwania i dokonać zmiany. Zbudować czegoś lepszego.

I ja nie mam pretensji, bo jeśli ludziom to pasuje to super! Tylko niech Ci, którzy wierzą, że zmiana administracji sprawi, że warunki mieszkaniowe będą lepsze przestaną okłamywać siebie i innych. Nawet najpiękniejsze podłogi, najszczelniejsze okna i najlepsza stołówka niczego nie zmienią. Spowodują jedynie większe długi, większy czynsz i większą niesprawiedliwość. Fundament i mury pozostaną nadal tym samym ograniczeniem i zagrożeniem.

I teraz co z tym feniksem, bo przecież o nim jest w tytule, a nie o PRLowskim budownictwie :)

Feniks jest drugą analogią.

Feniks jest bardzo chory. Jego opiekunowie tak bardzo się do niego przyzwyczaili, że pomimo, iż utracił już wszystkie pióra, ma obciętą nogę, zwichnięte skrzydło, wielonarządowego raka, nie widzi na jedno oko i nie słyszy na jedno ucho - to nadal w akcie społecznego miłosierdzia (oraz czynników o których pisałem na początku tego tekstu) wolą robić mu regularne dializy, wycinać po kolei wszystkie objęte nowotworem narządy, trzymać na kroplówce i antybiotykach, a w międzyczasie serwować chemioterapię. W tej swojej lewicowo-miłosiernej i politycznie "poprawnej" postawie ignorują jeden podstawowy fakt - jeśli dadzą mu umrzeć, to odrodzi się nowy, zdrowy i silny! Tylko, że wtedy może być zbyt silny, by go mogli go poskromić i nim zarządzać, a tego opiekunowie bardzo nie chcą! Wmawiają więc feniksowi, że musi się trzymać, że na pewno jutro będzie lepiej, że już mają receptę na cudowne antidotum!

Wierzę jednak w to, że pomimo aplikowanych mu psychotropów (głównie lek o nazwie "MassMedian"), które dla "jego własnego dobra" go ogłupiają, feniks pewnego dnia przypomni sobie kim jest. Może przypomni sobie dlatego, że ból będzie już zbyt duży i wyrwie go z otępienia. Serwowane leki przeciwbólowe nie będą już wystarczająco skuteczne. A gdy sobie przypomni, sam wydziobie sobie serce i rozszarpie żyły, no chyba, że nie daj Boże zdążą mu dla "jego dobra" upiłować dziób. Jestem pewien, że już o tym rozmyślają i zamówili skalpel na allegro...

2014-06-24

Limity CO2

Bez zbędnych wstępów, od razu do rzeczy.

Ustalmy fakty.

Według raportu Biura Budżetowego Kongresu Stanów Zjednoczonych z roku 2007 pod nazwą "Potencjał Sekwestracji (przechwycenia, odizolowania) Dwutlenku Węgla w Stanach Zjednoczonych" (The Potential for Carbon Sequestration in the United States) potencjał jednego akra terenu leśnego do absorpcji CO2 wynosi rocznie 286 do 1179 ton - średnio 465 ton.

1 akr = 0,4 ha.

Wg. różnych wyliczeń statystyczny Polak produkuje średnio 10 ton CO2 rocznie. Zatem cały nasz naród, z niemowlakami włącznie produkuje ok. 385.000.000 ton CO2 rocznie (w tym jest już transport, ogrzewanie, oddychanie itp.).
Polskie krowy, których w 2008 roku było ok. 2,8 mln produkują rocznie ok. 12,6 mln ton CO2.
Możemy przyjąć, że wszystkie oddychające, biegające i pierdzące stworzenia żyjące w naszym kraju od myszek, po hipopotamy w zoo nie produkują więcej niż ludzie, czyli drugie 400 mln ton.

Limity, które narzuca Polsce UE, to ok 209.000.000 ton CO2 rocznie.

Zsumujmy:
385 mln (ludzie) + 400 mln (żyjątka) + 13 mln (krowy, a co, niech się czują wyróżnione) = 798 milionów ton CO2 rocznie! Jezus Maria! Miliardy miliardów!

Do absorpcji 798 mln ton CO2 potrzeba aż 686.000 ha lasów!

To straaaasznie dużo! Ale zaraz...

... Polska posiada tylko 9.121.300 ha lasów! Moment, czy to oznacza..? Tak! To oznacza, że same polskie, biedne lasy są w stanie zabsorbować ponad 13-krotnie (1300%) więcej CO2 niż jako Polacy jesteśmy w stanie wytworzyć, a ponad 50-krotnie więcej, niż określają limity, jaki narzuca nam unia.

Zapewne w moich wyliczeniach czegoś nie uwzględniłem, coś pominąłem i coś uprościłem, ale na prawdę jest to zbyt grubymi nićmi szyty przekręt, by myślący ludzie dali się nabrać.

Na koniec dopowiem jeszcze, że akr gołej ziemi pochłania średnio 80 ton CO2 rocznie, a terenów uprawnych i pól średnio 113 ton. W Polsce grunty rolne pokrywają ok 60% kraju, co daje nam ok. 18.870.000 ha. Licząc, że była by to goła gleba, jej potencjał absorpcyjny wynosiłby ok. 3.774 mln ton rocznie (słownie: trzy miliardy siedemset siedemdziesiąt cztery miliony). Tyle nie wypierdzą krowy w całej unii, a nawet na całym świecie.
Zatem nawet gdyby ekofanatycy i uniofederaści wypalili naszą polską glebę do cna (co czynią gospodarczo), to ta polska goła gleba i tak była by w stanie pochłonąć więcej dwutlenku, niż wytwarza cała unia...

Dziękuję za uwagę i życzę dobrej nocy.


2014-06-18

Afera podsłuchowa

W ostatnich dniach rozpoczęła się kolejna już w naszym kraju afera taśmowo-nagraniowo-podsłuchowa. Szczególnie mocno zdziwiony nie jestem i nie wydaje mi się, by ktokolwiek średnio ogarnięty również był tym tematem szczególnie zdziwiony, gdyż każdy z nas pod skórą czuje, że cała konstrukcja systemu władzy w naszym (i nie tylko naszym) kraju stworzona i ustawiona jest tak, by takie właśnie układy, machlojki i przekręty mogły mieć miejsce.
Nie będę szczególnie mocno rozwijał się nad tym co zostało zarejestrowane na taśmach i co z tego wynika, gdyż już setki osób dokonało najprzeróżniejszych analiz i interpretacji treści ujawnionych dotychczas nagrań.
Chciałbym raczej w kilku słowach napisać skąd, moim zdaniem, taśmy akurat teraz i akurat takie. Swoją teorię wymyśliłem samodzielnie i dopiero później znalazłem podobną na łamach internetu, dlatego śmiem uważać ją za swoją, choć niewyłączną ;)
Teorii tej nie opiszę ale w zamian za to zapraszam do przeczytania FIKCYJNEGO opowiadania.

Zupełnie w oderwaniu od wydarzeń ostatnich dni postanowiłem napisać krótką opowieść komi-tragiczną w kilku aktach. Chciałbym podkreślić, że nie ma ona ZUPEŁNIE NIC wspólnego z aferą, jaka ma aktualnie miejsce, jest to opowieść CAŁKOWICIE FIKCYJNA i WSZELKA ZBIEŻNOŚĆ postaci i jakiekolwiek skojarzenia z osobami realnymi są BEZPODSTAWNE i NIE SĄ zamiarem autora.

Rozdział 1 - Telefon.
Późny wieczór (albo środek dnia - bez znaczenia), w kieszeni szefa rady kłamistrów Bantustanu dzwoni telefon. Prezes odbiera:
- Disney, słucham.
- Halo!? Tu Cierpki.
- Cierpek? Dzwonisz z Filipin? - odpowiada ze śmiechem szef nie-rządu, potrząsając blond kędziorem.
- Ha ha, strasznie zabawne - odpowiada bez rozbawienia w głosie były prezydent - nie ciesz się tak, bo nie dzwonię, żeby zaprosić cię na wódeczkę, nie tym razem...
- A co do czorta się stało!? - odpowiada kłamier, a z jego oczu znikają iskierki radości i miłości, nad którymi tak ciężko pracował przez ostatnie lata z ekipą od public relations.
- Interes mam, a raczej Ty masz interes, żebym ja nie miał interesu... - odpowiada ex-głowa państwa.
- No nie brzmi to fajnie, ale opowiadaj, przecież wiesz, że zawsze coś wymyślimy - ripostuje blond lider partii - dotychczas przecież zawsze wymyślaliśmy - dodaje z uśmiechem, a w jego głosie czuć ciepło i szczerą troskę o dobro starego przyjaciela.
- Jest taki jeden, mówią na niego "prokurator-terminator", wiesz który, ten co to mi się do tyłka przyczepił i szczeka. Lada dzień będzie głosowanko, a ja bym Cię po przyjacielsku prosił, żeby to głosowanko mu się czkawką odbiło. Po prostu dajcie mu klapsa i niech się ode mnie odpier ten-tego, rozumiesz?
- Nie no, ja Cię Cierpku kochany rozumiem doskonale, ale Ty musisz postawić się w mojej sytuacji, co ja biedny mogę, ledwie mi sił na PR starcza, tyle spraw na głowie, a ja biedny...
- Disneyu! - przerywa zdecydowanym tonem Cierpki - My się chyba jednak nie zrozumieliśmy. Jeśli ten mój ból dupy nie zniknie, to ja sprawię, że ty, a raczej "Ty i Spółka" będziecie mieli jeszcze większy ból dupy niż ja. Czy teraz mnie rozumiesz? Tymczasem kończę, bo mnie moja Ola na obiad woła, kawiorek stygnie.Także wszystko wiesz i życzę Ci powodzenia. I pamiętaj, mój spokój, to Twój spokój! Do svidaniya tovarishch! Baj baj!

Rozdział 2 - Głosowanie.
- Jezusie miłosierny! Katastrofa! - woła Romek - Disney nam głowy przy samej dupie ukręci!
Kim jest Romek zapytacie? Nie ma to znaczenia, Romek jest obiektem uniwersalnym. Romków jest wokół Disneya wielu. Jeden Romek taki, drugi inny, a wszyscy do siebie podobni. To, który z Romków wyrzekł, a nawet wręcz wykrzyknął powyższe, przesycone tragizmem słowa, nie ma większego znaczenia, gdyż to słowa same w sobie niosą znaczenie o niebo większe, niż wykrzykujący je Romek.
- Disneyu przelitościwy - cedzi Romek (ten sam, lub inny - ponownie bez znaczenia) do słuchawki telefonu - nie udało się, coś poszło nie tak, gwałtu, rety! Nie bij błagamy..!
- Co się stało!? - pyta opanowanym głosem Disney, a w jego słowach nie ma nawet cienia miłości, którą obficie zakrapia swe przemówienia do ciem-narodu Bantustanu.
- Prokurator-terminator się wywinął, przekabacił kilku z naszych słabszych Romków i zagłosowali inaczej niż było ustalone, co by mu klapsa nie dawać. Za serduszka ich chycił, dowody jakieś pokazał. Nikt się tego nie spodziewał. Błagamy, wybacz!
- No rzesz rudy rydz! - wrzeszczy prezes - Co za totalny brak kompetencji. Czy ja wszystko muszę robić sam!? No oczywiście, że muszę. Niech by was wszystkich jasny szlag trafił, teraz będę musiał jakoś Cierpkiego urobić, coś mu znów obiecać, albo jakiś medal lub kolejnego honoris causa na uspokojenie zaaplikować. Bożeszty mój...

Rozdział 3 - Słowo się rzekło.
- Julku! - krzyczy Ola Cierpka - Kochanie, przyjdź tu do mnie natychmiast!
- Co się stało!? - woła ex-prezydent Cierpki gubiąc w biegu lewego kapcia, obszytego ślicznym czerwono-złotym sierpikiem i młoteczkiem.
- Nie uwierzysz! Disney nas wystawił!
- Jak to wystawił? - pyta z niedowierzaniem Julek Cierpki zatrzymując w połowie rękę wyciągniętą po imbryczek z cudownie schłodzoną, czterdziestoprocentową filipińską herbatą - Przecież mu jasno i dosadnie powiedziałem...
- No to widzisz, jak on cię "na poważnie" traktuje?  - przerywa w połowie zdania Aleksandra - A Ty pozwalasz sobie w kaszę dmuchać, a potem się dziwisz, że młodzi kolesie krztyny szacunku do starszych kolesi nie mają!? Żadnego poważania! A przecież gdyby nie my, to oni by teraz żadnych warunków do rozwoju nie mieli, musieliby na życie zarabiać obrzydliwą, uczciwą - fuj - pracą!
- No to co ja mam teraz zrobić?! - pyta zdenerwowany Cierpki.
- A powiedziałeś kłamierowi, że jak nie pomoże, to sam klapsa dostanie?
- No powiedziałem...
- No to teraz bądź facetem i pokaż, że masz jaja! Dzwoń do Krzysia Archiwisty i niech coś wygrzebie w swojej audiofilskiej kolekcji. Coś konkretnego, ale nie nazbyt konkretnego. Tak, żeby Disney jasno zrozumiał, że z nami żartów nie ma!
- Ale kochanie, to będzie oznaczać wojnę...
- Julek, albo grozisz i dotrzymujesz groźby, albo zupełnie przestaną cię szanować, a ja jeszcze na dziady nie mam zamiaru zejść!
- Dobrze moja sarenko, już dzwonię...

Rozdział 4 - Takiego wała!
- "Tu agencja PR Miłość-Radość-Paranoja, aktualnie wszyscy pracownicy są na urlopach, spróbuj ponownie zadzwonić we wtorek" - brzmi komunikat w słuchawce.
- Niech by to jasny szlag! - warczy do słuchawki poirytowany Disney po raz kolejny słysząc ten sam komunikat poczty głosowej - Za 15 minut mam wygłosić orędzie do ciem-narodu Bantustanu, a ta cholerna agencja akurat postanowiła sobie zrobić nieplanowany urlop! Skąd ja teraz do jasnej cholery wytrzasnę niezrozumiałe i nic nieznaczące przemówienia nasycone odpowiednią dawką miłości!? Kuźwa mać!
Minuty płyną nieubłaganie, aż w końcu w drzwiach garderoby pojawia się zwiastun śmierci, w postaci pracownika studia telewizyjnego.
- Panie kłamierze, już czas, ciem-naród czeka.
- Trudno, najwyżej będę improwizował i powiem co myślę... - myśli w nerwach Disney - To przecież nie może być dla nikogo aż tak istotne, z przelewem na sto pięćdziesiąt miliardów bantukatów się udało, to i teraz się uda! - powtarza w myślach dodając sobie werwy i animuszu.
Światła gasną, w studio zapada cisza.
- Ciem-narodzie Bantustanu! - rozpoczyna kłamier - Ja wam mówię, że was kocham i nic się nie stało! To jakieś mroczne siły zła i ciemności, sam diabeł szatan pragnie podkopać nasze wzajemne zaufanie i miłość, jaką od lat się darzymy. Wrogowie nasi widzą naszą siłę narodu i chcą naszą zieloną wyspę zatopić! A ja wam mówię, że wy nie rozumiecie! Bo to wszystko z troski i miłości o was przecież! Te słowa, które słyszeliście od diabelskich podszeptów, to nie tak, jak słyszeliście, ale to zupełnie inaczej! To miłości i troska! To troska o was i o wasze dzieci i los i w ogóle o wszystko co wasze. A kto inaczej myśli, niech wypier***!

Rozdział 5 - Chachment ogólny.
Ten rozdział czeka na napisanie - autorowi potrzebna jest jedynie odrobina natchnienia ;)
Ale w zamierzeniach jest kilka opcji, m.in. taka, by dać klapsa prokuratorowi-terminatorowi i całej sprawie łeb ukręcić. Niemniej, jak się rozwinie, zobaczymy...