2014-07-08

Mentalna feminizacja społeczeństwa

Kobiety i mężczyźni są inni.

- A to żeś zrobił odkrycie - może ktoś powiedzieć. Ale w istocie rzeczy ta dość podstawowa prawda zdaje się być w "opinii publicznej" coraz bardziej niewygodna i nie pasująca do socjotechnicznych planów, które realizowane są z zauważalną (przerażającą) skutecznością już od długiego czasu.

Dlaczego umieściłem na początku tekstu tak proste i oczywiste stwierdzenie? Dlatego, że będzie ono podstawą do wysuwania przeze mnie kolejnych twierdzeń, które jak sądzę, są logiczne i prawdziwe.

Zanim jednak przystąpię do rozwijania głównej myśli, chciałbym wspomnieć o pewnej zasadzie, jaką kieruję się przy stawianiu hipotez dotyczących społeczeństwa. Zwłaszcza gdy robię to na podstawie własnej obserwacji, nie posiadając dostępu do precyzyjnych danych statystycznych. Mówię tu o rozkładzie Pareto. W skrócie, dla wszystkich tych, których ominęła niewątpliwa przyjemność studiowania analizy statystycznej, teorii gier lub teorii prawdopodobieństwa: rozkład Pareto (w ogromnym uproszczeniu) mówi o tym, że w naturze często zachodzi podział częstotliwości występowania cech w podziale na podzbiory 80% i 20%. Zainteresowanych odsyłam do źródeł. Wspominam o rozkładzie Pareto z bardzo ważnej przyczyny - nigdy nie wrzucam wszystkich do jednego worka. Mówiąc dokładniej, tekst, który napiszę w dalszej części może przeczytać jakaś kobieta lub mężczyzna i powiedzieć: "bzdura, kompletnie się mnie nie dotyczy!" - i właśnie o tym mówię. Zakładam mianowicie, że gdyby wykonać badanie populacyjne kobiet, to 80% z nich posiadałoby niewiele cech męskich, a pozostałe 20% kobiet mogłoby posiadać wiele cech charakteryzujących płeć przeciwną - i na odwrót, podobnie byłoby wśród mężczyzn z cechami kobiecymi. Dlatego z góry zakładam i uprzedzam, że piszę o większości, a nie o wszystkich, gdyż dostrzegam i akceptuję naturalną różnorodność i odchylenia od normy (w wielu z resztą dziedzinach).

Tymczasem wracając do głównego wątku.

Mózg kobiety i mężczyzny różni się od siebie w sposób istotny.
Nie będę przytaczał całych wyników badań, odsyłam do źródeł (H. Landsell, A. Moir, D. Jassel).
Bardzo mocno streszczając wyniki badań sprawa wygląda następująco:
  • mózg kobiety jest lepiej przystosowany do umiejętności językowych (czytanie, pisanie, rozmowa, nauka języków), postrzegania i łączenia większej ilości informacji niewerbalnych, zorientowania na ludzi, relacje i kwestie społeczne;
  • mózg mężczyzny jest lepiej przystosowany do orientacji i wizualizacji przestrzennej, umiejętności skupiania się na konkretnym celu, zorientowanie na przedmioty, umiejętności logicznego wnioskowania i konstruowania teorii.
Czy to oznacza, że jedno jest lepsze lub gorsze od drugiego? Tak i nie.
W ogólnym kontekście nie oznacza to, że kobieta lub mężczyzna są od siebie "lepsi". Ogólne umiejętności z każdego obszaru posiada każdy normalnie rozwijający się człowiek. Bez odniesienia do konkretnego kontekstu żadna z powyższych cech nie zyskuje miana zalety lub wady.
Możemy jednak powiedzieć, że (uogólniając) kobiety lub mężczyźni są lepsi, gdy umieścimy ich w konkretnym kontekście. Np. jeśli porównamy umiejętności i skuteczność jednych i drugich w przedszkolnym wychowaniu dzieci, to (pomimo wyjątków) kobiety z całą pewnością obejmują niezachwianą i całkowicie naturalną dominację w tym obszarze, jeśli natomiast spojrzymy na przemysł architektoniczny, to jest on silnie zdominowany przez mężczyzn. I wcale nie wynika to z jakichkolwiek utrudnień społecznych, jak chciałyby tego feministki, lecz z zupełnie naturalnych różnic, jakie istnieją między naszymi płciami.

I teraz jak to wszystko ma się do feminizacji społeczeństwa, która jest tematem tytułowym niniejszego tekstu?

Jestem przekonany, że porządek społeczny w relacjach między kobietami i mężczyznami, jaki panował przez ostatnich kilka tysięcy lat ukształtował się w sposób całkowicie naturalny i wynikający z preferencji i dążeń każdej z płci.
Mężczyźni odpowiedzialni byli za zapewnienie bezpieczeństwa materialnego i egzystencji, kobiety natomiast dbały o ognisko domowe, wychowanie potomstwa i rozwój w sferach emocjonalno-duchowych (nie koniecznie w kontekście religijnym). W bardzo ogólnym ujęciu, taki układ wypracowany został między mężczyzną i kobietą na przestrzeni wieków i nie dlatego, że mężczyzna zmuszał kobietę do takiej roli, ale dlatego, że obydwoje realizowali się w obszarach, w których czuli się kompetentni i zdolni do działania. Oczywiście zarówno z jednej, jak i z drugiej strony zdarzały się wyjątki. Znamy wiele przykładów mężczyzn, którzy zamiast uczciwą pracą zajmowali się poezją, lub innymi formami sztuki. Znamy również kobiety, które nie szukały spełnienia w domowych pieleszach, lecz jak Kleopatra, Maria Curie-Skłodowska, Hanna Arendt, Margaret Thatcher czy tysiące innych kobiet zapisały się chlubnie na kartach historii znacząco przewyższając rzesze mężczyzn.

Tu zapewne pojawiłby się argument o nie dopuszczaniu kobiet do wyższej edukacji, braku praw wyborczych itp. - w tym tekście nie podejmę tych wątków, co w żadnym razie nie oznacza, że ich nie dostrzegam lub chcę unikać.

Posuwajmy się jednak dalej w kierunku puenty.

Dwiema dziedzinami, które w naturalny sposób zostały wykreowane i zdominowane przez mężczyzn były gospodarka oraz polityka. Obie te dziedziny były i są brudne i ciężkie - dlatego właśnie przypadły w udziale mężczyznom (naturalnie bywały wyjątki). W przypadku gospodarki, większość prac, były to prace stricte fizyczne - górnictwo, rolnictwo, rybołówstwo, później hutnictwo itp. Każde z tych zajęć wymagało siły fizycznej, wytrzymałości, ryzykanctwa i niekiedy podejmowania bardzo trudnych i nieprzyjemnych decyzji. W przypadku polityki było podobnie, proces rządzenia był czasem krwawy, brutalny, wyrachowany i bezwzględny. Były sytuacje w których należało podejmować decyzję o życiu lub śmierci własnej lub innych. Sytuacje w których należało oddać własne życie w obronie bliskich. Sytuacje w których trzeba było podjąć decyzję o wybraniu drogi trudniejszej, pełnej cierpienia i niebezpieczeństw z wiarą, że na końcu czeka cel doskonalszy niż ten, do którego wiedzie droga łatwiejsza i krótsza. Te właśnie czynniki zdeterminowały, że te dwie dziedziny życia zostały zdominowane na dziesiątki, a nawet setki lat przez mężczyzn.

Teraz natomiast mamy wiek XXI. Świat zmienił się w wyniku ostatnich wojen światowych oraz postępu technologicznego. Różne zmiany społeczno-gospodarcze, a także technologiczne spowodowały, że kobiety (jedne chciały inne musiały) włączyły się do życia gospodarczego, a niedługo potem również do życia politycznego.
Dawniej mężczyzna wracał do domu po ciężkim dniu "walki ze światem". Tam, na zewnątrz musiał być silny, stawiać czoła przeciwnościom, walczyć o zapewnienie bytu swojej rodzinie. Gdy wracał do domu, był to świat w którym dominowała kobieta. Świat bezpieczeństwa i spokoju. Miejsce w którym mężczyzna nie musiał już z nikim o nic walczyć. Czekał na niego ciepły posiłek i słowo pocieszenia. Być może padały słowa troski i wsparcia. Było to jedyne miejsce, w którym już nie musiał udawać silniejszego niż jest i obawiać się ataku z każdej strony. Zapewne w wielu przypadkach stawał się (jak wielu facetów dzisiaj) "potulnym misiem", który pokornie dawał się drapać za uszami i emocjonalnie ugniatany był jak plastelina.
Brrr, trochę mnie poniosło. Bo to zupełnie nie po mojemu, ale tym bardziej mnie utwierdza, że w większości przypadków mogło być to bliskie rzeczywistości...

I wtedy nadeszły wspomniane przemiany. W świecie w którym rządziła racjonalność i chłodna logika. W świecie w którym śmierć jest śmiercią, a cierpienie cierpieniem. Świecie w którym wybiera się trud, ból i krew, aby zdobyć sukces. Tu, gdzie podejmuje się tym większe ryzyko, im większa chwała i nagroda jest oczekiwana. W świecie tym zaczęła się pojawiać coraz większa część kobiecej natury.
Nie oskarżam tu personalnie jakiejkolwiek kobiety. Co więcej, nie sądzę, aby w tych działaniach była najmniejsza nawet odrobina złych intencji, a wręcz przeciwnie, była wyłącznie dobra wola!
Zaczęło następować mieszanie się dwóch światów - męskiego i kobiecego. To, co dotychczas było klarowne, klarowne być przestało. Po tragediach, do których doprowadziły I i II Wojna Światowa, społeczeństwa europejskie, z mocno zdziesiątkowaną populacją mężczyzn, zaczęły szukać spokoju, bezpieczeństwa i ciepła, jakie w skali jednostkowej zapewniała kobieta swemu mężczyźnie.
Mężczyźni, może nie formalnie, ale mentalnie oddali władzę kobietom. Jeśli spojrzymy w skali ogólnej, to czymże innym jest socjalizm, jeśli nie jedną wielką opieką? Jest to ustrój, który każdego chce obdarzyć miłością, bezpieczeństwem, godnością i równością - jak matka, która nie faworyzuje żadnego ze swoich dzieci, ale każdemu z nich nakłada na talerz obficie. Żadnemu nie pozwoli chodzić głodnemu, zmarzniętemu i choremu. I byłoby to absolutnie piękne, gdyby nie fakt, że w skali państwa jest nierealne, niewykonalne, niesprawiedliwe i destrukcyjne!

Kiedyś usłyszałem ciekawe porównanie - oddać władzę w państwie socjalistom, to tak, jak oddać władzę w domu wrażliwemu dziecku. Będzie w miarę swych ograniczonych możliwości dbało, by każdy domownik był szczęśliwy, będzie przyprowadzało do domu wszystkie ranne pieski, kotki i ptaszki. Lodówka będzie pękać w szwach od słodyczy, a porządki będą tylko z wierzchu i w ostateczności... Tylko, że w niedługim czasie taki dom popadnie w ruinę i to nie z powodu złych intencji, ale z powodu niegospodarności. Gdy dziecko zacznie obdarowywać każdego biednego w okolicy i karmić wszystkie bezdomne zwierzaczki, to nawet najstabilniejszy domowy budżet nie będzie w stanie tego wytrzymać. I to właśnie oglądamy w skali makro.

Tyle, że zamiast zwierzaczków i bezdomnych mamy setki tysięcy urzędników i rzesze anonimowych potrzebujących, którym oddajemy nasze pieniądze. Szkoły, które uczą wszystkiego i marnie. Szpitale, które nie są w stanie leczyć. Urzędy, które krążą jak sępy i wypatrują przedsiębiorcy, który popełni jakiś błąd - od niedawna zwane "pałą na tłuste miśki". Jednym słowem ch%j, d%a i kamieni kupa.
Ale przynajmniej mamy piękne stadiony, setki kilometrów autostrad i tysiące orlików - lodówka pęka od słodyczy, a chleba brakuje...
To co powiedziałem o rzeszach anonimowych potrzebujących mogło zabrzmieć dość bezlitośnie. Mam tego świadomość. Chciałbym jednak, aby jasna była moja intencja. Gdyby idealny socjalizm był realny. Taki, w którym ten który ma nadmiar, dzieli się z tym, który został pokrzywdzony przez los i potrzebuje pomocy, aby stanąć na nogi i wrócić do pracy. Gdyby taki ustrój miał szansę bytu, wtedy walka z nim byłaby rzeczywiści objawem egoizmu. Ale taki system nie istniał, nie istnieje i nigdy nie ma szansy zaistnieć! Socjalizm w rzeczywistości jest mechanizmem, do rozwoju cwaniactwa i okradania naiwnych. Każdy z nas, tak jak podświadomie wiedział o tych wszystkich rzeczach, które usłyszeliśmy niedawno na ujawnionych nagraniach afery podsłuchowej, bo czy tak na prawdę ktokolwiek się zdziwił? Nie, nie za bardzo... Tak samo, każdy z nas wie, jak w rzeczywistości wygląda podział środków publicznych, przyznawanie rent, dotacji, dofinansowań, ulg itp. Każdy z nas zna po kilka przykładów tego, jak większe lub mniejsze cwaniaczki uszczykują sobie coś z tego publicznego tortu. Tylko dlaczego nadal tak wiele ludzi potrafi żyć w zakłamaniu i wbrew oczywistej wiedzy mówić, że to pada deszcz, gdy pluje się nam prosto w twarz..?

Ale wróćmy do głównego wątku, to nie miał być tekst o moim ukochanym ustroju...

Ogromną wadą mentalnej feminizacji społeczeństw europejskich jest dbanie przede wszystkim o bezpieczeństwo. Bezpieczeństwo jest przeciwieństwem zdobywania i rozwoju!
Gdyby alpinista-zdobywca był uzależniony w decyzji od swojej matki, to w większości przypadków rozmowa wyglądałaby następująco:
- Syneczku, weź jeszcze kilka par ciepłych skarpet. I szalik koniecznie. I weź szpulkę i nici, bo jak ci się kurtka podrze... albo wiesz co? Weź jeszcze drugą kurteczkę i lekkie buty na zmianę, bo tam pogoda może być zmienna i się spocisz. No i tutaj przygotowałam ci prowiant na miesiąc, kanapeczki pyszne, z jajeczkiem, tak jak lubisz. A wiesz co? Ja czytałam, że tam w tych górach, to jest niebezpiecznie, to może niech Marcinek pójdzie z tobą, co? Ja wiem, że on się wspinać nie umie, ale najwyżej pójdziecie prostszą ścieżką. I dzwoń do mnie codziennie. Co mówisz? Nie ma zasięgu? Hmmm... wiesz co? Ja tak sobie już od dłuższego czasu myślę, ty może jednak nie idź, co? Na co ci to potrzebne. Ja ci mówię, zostań w domku syneczku.
Ani jedno słowo nie wynika ze złych intencji. Ale nie zmienia to faktu, że jeśli ostateczna decyzja należałaby do matki, to syn-alpinista w najbliższym czasie osiągnie jedynie szczyty irytacji, aż popadnie w totalnie "skapcenie". Gdy człowiek nie osiąga celów, które są mu przeznaczone - traci sens i zainteresowanie życiem, popada w marazm i nie żyje, a jedynie egzystuje.
I taki właśnie los zgotowała naszej cywilizacji dobra mama-socjalizm. Mamy ciepło i bezpieczeństwo, ale kosztem bezpłciowej egzystencji. Cele są miałkie.
Jeszcze kilkadziesiąt lat temu ludzie zdobywali kosmos, dziś kosmos zdobywają kolejne satelity telewizyjne, żebyśmy mieli więcej programów.


Póki co w tym miejscu zakończę ten wątek, choć stanowczo nie napisałem jeszcze wszystkiego. Początkowo planowałem pójść w troszkę innym kierunku i napisać o zacieraniu różnic między kobietami i mężczyznami, które jest robione na siłę, z premedytacją i z ogromną szkodą dla wszystkich. Jeśli czas i życie pozwoli - wrócę do tematu w niedługim czasie.

Tutaj trochę teorii feministycznych w razie, gdyby ktoś uważał, że przesadzam w powyższym tekście: http://recyklingidei.pl/charkiewicz-feministyczna-krytyka-dyskursu-klimatycznego

2014-07-05

Aborcja

W mojej opinii aborcja jest problemem niezwykle złożonym. I to nie ze względów technicznych, gdyż akurat pod tym względem wystarczy kilka prostych narzędzi i odrobina determinacji. Jest złożona pod wieloma innymi względami, w tym społecznym, etycznym, prawnym i innymi.

Po pierwsze jest to proces, który ma miejsce między co najmniej dwiema, często trzema, a niekiedy większą ilością osób. Jeśli aborcja była by możliwa do dokonania samodzielnie w domu przy pomocy zestawu "zrób-to-sam" (a raczej "usuń-to-sama"), to negatywny nacisk opinii społecznej spoczywałaby w zupełnie innym miejscu. Jednak przez fakt, że w procesie tym muszą uczestniczyć min. 2 osoby - pojawiają się problemy, z którymi mamy aktualnie do czynienia.
Najpierw należałoby zatem zdefiniować podstawowych uczestników procesu aborcji.

Uczestnicy


Według mojego rozeznania uczestnikami procesu aborcji są:
- kobieta - zawsze,
- lekarz - zawsze,
- mężczyzna (dawca nasienia) - często, lecz nie zawsze,
- zarodek/dziecko/embrion - zawsze (jedni uważają, że jest stroną w procesie, inni, że nie - poruszę ten aspekt w dalszej części tekstu).

Decyzja w relacji kobieta - mężczyzna


Przede wszystkim należy rozważyć fakt, czy w procesie występuję ojciec (inseminator), czy też jest on poza procesem. W mojej opinii, jeśli zapłodnienie miało miejsce w wyniku spółkowania w ramach związku dwojga osób, a nie seksu przygodnego lub gwałtu, to rola mężczyzny w podejmowaniu decyzji jest równoważnie istotna, jak rola kobiety. I nie wynika to z litery prawa, lecz z czystej uczciwości dwojga osób, które postanowiły zawrzeć (formalną lub nieformalną) realną relację. Zatem zakładając związek dwojga osób mamy następujące możliwości decyzyjne:

Czy dokonać aborcji:
  1. kobieta [TAK] - mężczyzna [TAK]
  2. kobieta [TAK] - mężczyzna [NIE]
  3. kobieta [NIE] - mężczyzna [TAK]
  4. kobieta [NIE] - mężczyzna [NIE]
W przypadkach 1 i 4 problem decyzyjny na tym etapie nie istnieje, gdyż występuje pełna zgodność. Z tym, że w przypadku 1 nadal mogą wystąpić problemy w dalszych częściach procesu (na linii kobieta-lekarz), co opiszę dalej.

W przypadku 2 i 3 występuje konflikt, gdyż wola kobiety i mężczyzny jest odmienna. I teraz zakładając, że mowa jest o prawdziwym związku, a nie o "wakacyjnej przygodzie", czy istnieje słuszne rozstrzygnięcie konfliktu? W mojej opinii nie, gdyż w każdym wariancie jedna ze stron zostanie pokrzywdzona.

W przypadku 2:
  • Jeśli kobieta dokona aborcji, w trakcie gdy mężczyzna pragnął posiadania dziecka, jest to nieuczciwe i podłe zachowanie w stosunku do swojego partnera i nie powinno budzić zdziwienia, gdy doprowadzi do rozpadu związku, a przynajmniej całkowitego zniszczenia relacji i zaufania do partnerki.
  • Jeśli mężczyzna wymusi urodzenie dziecka, gdy jest to całkowicie wbrew woli kobiety, jest to równie nieuczciwe i podłe, gdyż nie każda kobieta ma obowiązek odczuwania instynktu macierzyńskiego i posiadania potomstwa. Każdy człowiek jest (powinien być...) wolny i ma prawo do samostanowienia i dążenia do szczęścia.
W przypadku 3:
  • Jeśli kobieta zostanie zmuszona przez partnera do dokonania aborcji (np. przez szantaż emocjonalny), to szkody jakich może to dokonać w psychice i emocjach kobiety mogą być długotrwałe i niezwykle destrukcyjne. Myślę, że jest to oczywiste i nie muszę szerzej opisywać.
  • Jeśli kobieta nie dokona aborcji, może skończyć się to odejściem partnera (dość częsta dziś sytuacja) i pozostawieniem kobiety w trudnej sytuacji samotnego macierzyństwa, co znowuż dobitnie świadczy o wartości i prawdziwości wcześniejszego związku oraz o wartości mężczyzny.
I tu kamyczek do ogródka lewicowo-liberalnych "wolnych związków", gdyż w przypadku małżeństwa odejście (technicznie i społecznie, zwłaszcza w środowiskach wiejskich) nie jest takie łatwe. Lecz drugi kamyczek trafia do ogródka konserwatystów, gdyż jak pokazują statystyki ostatnich lat/dekad - instytucja "związku małżeńskiego" zdewaluowała tak mocno, że nie stanowi prawie żadnej przeszkody w przypadku chęci opuszczenia swojego partnera, zwłaszcza w środowiskach miejskich.
Jak na ironię można zauważyć, że mocniej niż jakiekolwiek deklaracje, ludzi trzyma ze sobą kredyt hipoteczny... Może zatem ultrakonserwatywne środowiska religijne powinny zamiast promować instytucję małżeństwa zastanowić się nad udzielaniem nisko-oprocentowanych kredytów hipotecznych dla młodych małżeństw?

Wracając jednak do poprzedniego wątku.

O ile problem decyzyjny po stronie kobiety może mieć wiele płaszczyzn (moralną, emocjonalną, wyznaniową oraz inne), to ostatecznie rozgrywa się on w umyśle jednej osoby, a wynikiem jest decyzja: tak lub nie. Jeśli zatem przyjmiemy, że po stronie kobiety rozwiązano problem decyzyjny, czyli kobieta chce aborcji i partner wyraża poparcie, albo partnera w ogóle nie ma w procesie, to przechodzimy do kolejnego problemu. Mianowicie "problemu lekarza".

Problem lekarza


Jeśli lekarz nie widzi przeszkód w wykonaniu zabiegu aborcyjnego - problem nie istnieje

Problem po stronie lekarza pojawia się w sytuacji, gdy lekarz jest przeciwny aborcji ze względów innych, niż prawne lub medyczne, czyli np. światopoglądowych, etycznych, religijnych itp.
Problem ten jest wieloaspektowy, a aspekty te możemy kategoryzować na różne sposoby. Możemy np. podzielić je na rozumowe i emocjonalne, etyczne i estetyczne, teoretyczne i praktyczne, albo jeszcze innymi metodami.
Wydaje mi się jednak, że jakiejkolwiek nie dokonalibyśmy kategoryzacji, głównym podłożem problemu pozostanie jedna zasadnicza kwestia, mianowicie: czy lekarz czuje, że wykonując zabieg aborcji zabija inną istotę ludzką. Tak, jestem w pełni świadomy, że połowa czytelników atakuje teraz słowo "czuje". Użyłem go w pełni świadomie i wiem, że nieistotne jest, jakiego słowa zamienne bym tam użył - "sądzi", "uważa", "wierzy" - każde skutkowałoby tą samą ripostą środowiska pro-aborcyjnego, mianowicie:
- A co mnie obchodzi, co lekarz "czuje" lub "sądzi", dostaje pensję, więc ma robić co do niego należy!
I niestety po części nie sposób się z tym stwierdzeniem nie zgodzić. I tutaj ponownie pojawia się odwieczny problem socjalizmu (ustroju, który walczy z problemami nie znanymi w normalnym świecie), czyli jeśli coś jest z pieniędzy podatnika, to ma być! I koniec! Gdyby natomiast służba zdrowia była domeną prywatną tego typu problem w ogóle nie zaistniał. Mamy jednak socjaldemokrację i wszelkie związane z nią abstrakcyjne problemy, toteż musimy wrócić do rozważania stanu faktycznego - zastanego.

Skoro lekarz miałby musieć wykonać zabieg, a w jego przekonaniu zabieg ten byłby zabiciem innego człowieka, to czy na prawdę trudno jest dostrzec groteskowość tej sytuacji? Przecież taka osoba musiała by żyć w przekonaniu, że zabiła dziesiątki, a może setki innych istot ludzkich! Zaskakującym paradoksem jest to, że zazwyczaj zwolennikami obowiązku wykonywania przez lekarza aborcji są osoby związane ze światopoglądem lewicowym, czyli opartym na wrażliwości społecznej, wyczulonym na krzywdę oraz nastawionym na emocje. W tym konkretnym jednak przypadku całkowicie ślepe na dramat lekarza, jako osoby, która nie chce dokonywać (w jego przekonaniu) zabójstwa! Co z tego, że ustalono zasadę, że aborcji można dokonywać do momentu, gdy płód nie może żyć samoistnie poza ciałem kobiety? Czy to jest rzeczywiście jakakolwiek naukowa podstawa jasno określająca, że to jest moment, w którym człowiek staje się człowiekiem? Czy jeśli w ciągu najbliższych lat nauka dokona przełomowego odkrycia, że płód w wieku X tygodni uzyskuje coś na kształt świadomości, to czy społeczeństwo przejmie na siebie odpowiedzialność? Czy społeczeństwo przejmie na siebie koszmary, ciężar obrzydzenia do samego siebie i poczucia winy takiego człowieka, który w swoim przekonaniu dokonuje masowych zabójstw?

Ja nie wnikam tu w kwestię, czy te uczucia są słuszne i prawomocne, czy też nie. Nie staję w obronie aborcji, ani po stronie jej zakazu. Staram się jedynie nakreślić obraz dramatu lekarza, jako jednostki. Mój dobry przyjaciel powiedział dziś do mnie - niektórzy chcieliby przyłożyć lekarzowi do skroni pistolet, aby w imię wolności kobiety nakazać mu wykonanie zabiegu - tymczasem Ci sami ludzie nie dostrzegają, że odbierają wolność innemu człowiekowi nakazując mu postąpić wbrew własnemu sumieniu!

Chciałbym przytoczyć tu niezwykle trafny przykład jednej z najbardziej wpływowych myślicielek XXw. - Hanny Arendt. Relacjonowała ona dla czołowej nowojorskiej gazety New Yorker przebieg głośnego ówcześnie procesu nazisty Adolfa Eichmanna, który pojmany w Argentynie, został osądzony w Jerozolimie w roku 1962. Hanna Arendt, na podstawie obserwacji Eichmanna, stwierdziła, że najgorszym rodzajem zła, nie jest zło płynące z ludzkich motywów, przekonań i charakterów. Uznała, że najgorszym rodzajem zła, jest zło popełniane jest przez osoby, które świadomie wyrzekają się podejmowania wewnętrznego osądu moralnego i działania w zgodzie z nim. Ideologia nazistowska umożliwiała dokonywanie mordów na masową skalę nie dlatego, że gromadziła wokół siebie ludzi skrajnie złych, zdeprawowanych i zepsutych, lecz dlatego, że wykształcała w swych zwolennikach umiejętność niedokonywania oceny moralnej wypełnianych obowiązków. Tego samego oczekiwalibyśmy od lekarza, który miałby wykonywać zabieg aborcji wbrew swemu przekonaniu, wbrew swej moralnej ocenie.

W mojej opinii to, czy lekarz jest osobą niewierzącą, czy wierzącą, ani w co wierzącą - nie ma w tym przypadku najmniejszego znaczenia, gdyż kwestia poczucia odpowiedzialności za zabijanie jest kwestią całkowicie uniwersalną. Uważam, że podpieranie się religią dolewa tylko niepotrzebnej oliwy do ognia, nie zmieniając zupełnie status quo. Nie zmienia to oczywiście faktu, że każdy ma prawo postępować w zgodzie z własnymi przekonaniami i te przekonania publicznie wyznawać, dopóki nie są sprzeczne z prawem.

Na zakończenie


Wielu już mądrych ludzi dyskutowało na ten temat i wiele wyciągnięto wniosków i wydano opinii. Moja jest jedną z tysięcy i zapewne nie wnosi do dialogu niczego odkrywczego.

W mojej opinii sytuacja powinna wyglądać następująco:
  • służba zdrowia powinna być w pełni prywatna, to wykluczyłoby problem nie wykonywania świadczeń opłacanych z budżetu publicznego;
  • należałoby rozważyć opcję bardziej liberalną w podejściu do aborcji "na żądanie", tylko w tym momencie rodzi się problem gdzie postawić granicę i dlaczego akurat tam?
  • kobieta powinna mieć prawo dokonania wyboru na temat dokonania zabiegu aborcji i wybrania dowolnej prywatnej placówki, która tego zabiegu dokona, jestem pewien, że znajdą się setki lekarzy, którzy nie będą mieli moralnego problemu; jestem też przekonany, że nawet jeśli uważać to za zabójstwo, to ciężar decyzji i odpowiedzialności spoczywa całkowicie na barkach kobiety, która taką decyzję podjęła i jeśli jest osobą wierzącą, to kiedyś będzie osobiście odpowiadała za ten czyn przed jakimś bogiem w którego wierzy, a jeśli jest osobą niewierzącą, to będzie musiała żyć ze świadomością, że pozbawiła prawa do istnienia inną istotę, która już nigdy więcej nie otrzyma drugiej szansy na życie;
  • kościół powinien wspierać, zamiast piętnować kobiety, które dokonały/chcą dokonać aborcji, jeśli już chce pełnić rolę społeczną w tej dziedzinie, to powinien powoływać fundacje wspierające samotne matki i otaczać opieką i wsparciem które by tego chciały, a powodowane były strachem, samotnością, biedą i innymi czynnikami pozamedycznymi.
PS. Nie wyczerpałem całego tematu nawet w odniesieniu do własnych przemyśleń, lecz wydaje mi się, że zawarłem tu zajawki wszystkich najważniejszych myśli. Może z czasem rozwinę temat o nowe wątki, lub pogłębię już istniejące.

2014-07-04

Płaca minimalna w Niemczech

Niemcy (z okresem przejściowym) wprowadzają płacę minimalną w wysokości 8,5 Euro za godzinę.
Serdecznie witamy naszych zachodnich sąsiadów w gospodarczym koszmarku :)

W razie potrzeby, możemy przesłać pakiet informacji o skutkach wprowadzenia płacy minimalnej, by nasi sąsiedzi wiedzieli czego się spodziewać. Teraz pozostaje nam czekać i obserwować:
  • wzrost imigracji zarobkowej z krajów wschodniej UE,
  • wzrost bezrobocia wśród rodzimych pracowników sezonowych,
  • ogólny wzrost bezrobocia w przedziale długoterminowym,
  • rozszerzanie szarej strefy podatkowej (i to nie przez unikanie podatków!),
  • w dłuższym okresie czasu strajki i protesty grup zawodowych, o podniesienie płacy minimalnej.
Negatywnym skutkiem dla nas będzie to, że przy realizacji tego scenariusza wzrosną nastroje antypolskie oraz może to doprowadzić do rewizji układu z Schengen (patrz aktualna sytuacja w UK).
Oczywiście to nie będzie kluczowy czynnik, ale jest to ogromny krok w tym właśnie kierunku.

My to już znamy - mamy w tym 25-lenią praktykę na solidnej podbudowie :)

2014-07-03

Gdzie aborcja?

Socjalizm, to ustrój w którym walczy się z problemami nie znanymi w normalnym świecie... Stwierdzenie prawdziwe do bólu.

Od jakiegoś czasu trwa nagonka na niejakiego prof. Chazana a naruszenie prawa (obowiązku) informacji. Pomijam tutaj samą kwestię aborcji, gdyż jest to temat bardzo trudny zarówno w aspekcie moralnym, prawnym, etycznym, biologicznym i innych, może zmierzę się z nim przy innej okazji.

Niemniej nie mogę zrozumieć jednej rzeczy - jak to możliwe, że w XXI wieku Ministerstwo Zdrowia nie stworzy serwisu internetowego z regularnie aktualizowaną listą placówek, które dokonują zabiegów aborcyjnych!?! Czy my żyjemy w epoce kamienia łupanego?! Przecież ta jedna, absolutnie prosta czynność (stworzenie serwisu = 2 tygodnie, zebranie listy placówek = 3 miesiące) pozwoliłaby w okresie jednego kwartału rozwiązać ten kuriozalny problem raz na zawsze!

Niebywałe, że MSW potrafi zbudować serwis informujący o stanie technicznym autobusów i autokarów, a bratnie MZ nie potrafi dokonać czynności wielokrotnie prostszej!! Wstyd!

No chyba, że placówki pro-aborcyjne obawiają się pikiet krzyżowych, jak mamy okazję obserwować to za oceanem... cóż, taka cena umiłowanej demokracji

Ja mówię o tym od kilku dni, a dziś usłyszałem, że te same słowa padły z ust p. Jacka Wilka. To mnie po raz kolejny upewnia, że w tej partii są ludzie logicznie myślący (15 min. 53 sek.).

Podatek dochodowy, a wspieranie korporacjonizmu

Dziś usłyszałem informację (z wiarygodnego źródła), która jest kolejnym kamyczkiem do ogródka socjaldemokratycznego.

Jedna z dużych polskich korporacji, która osiągnęła w ostatnich latach i nadal osiąga bardzo wysokie zyski, w celu uniknięcia podatku dochodowego szuka racjonalnego sposobu tworzenia kosztów.

Można by powiedzieć - przecież to normalne! I słusznie, bo jest to normalna rzecz dla każdego przedsiębiorcy, który stoi przed widmem płacenia podatku - woli zainwestować, czasem nawet niepotrzebnie, aby nie płacić haraczu na rzecz "państwa". Ale nie w tym rzecz.

Ww. korporacja, jako że zarządzana jest przez osoby racjonalne, szuka kosztów inwestując jak najmądrzej. Dokładniej rzecz biorąc - wykupuje i przejmuje mniejsze podmioty ze swojego rynku.
Nie dla tego, że ma taką potrzebę, ani nie dlatego, że taki był pierwotny plan, ale dlatego, że chce uniknąć gigantycznych opłat podatkowych, a wykupowanie mniejszych podmiotów jest mniejszym złem, bo choć mało efektywne, to niesie przynajmniej jakieś szanse na długoterminowy zwrot z inwestycji - w przeciwieństwie do podatku dochodowego, który jest czystą, nieodwracalną stratą.

Tak oto w kilku zdaniach prawdziwy przykład, jak to podatek dochodowy przyczynia się do nasilenia korporacjonizmu i niszczy wolnorynkową dywersyfikację podmiotów.

Logicznie wnioskując - gdy zabraknie podmiotów na rynku w danej branży, korporacja zaczyna przejmować podmioty z innych branż przechodząc na zupełnie nowy poziom korporacyjności. I tak oto mamy perpetuum mobile niszczenia wolnego rynku. I socjalistów narzekających na wszechobecne korporacje...

Ostatnio jeden z operatorów mobilnych zaczął sprzedawać energię elektryczną... :)

2014-07-01

Antybiotyki, a otyłość

Na podstawie zaobserwowanego zjawiska mówiącego, że gdy tylko człowiek ingeruje w naturę i "naprawi" coś dużego, to przy okazji popsuje tysiąc mniejszych rzeczy chciałbym wysunąć moją osobistą i prywatną hipotezę. Prawdopodobnie pojawiła się już ona w środowisku medycznym i była lub jest przedmiotem badań naukowych, lecz jako, że w moim przypadku jest ona wynikiem wyłącznie mojego osobistego wnioskowania, pozwalam sobie traktować ją jako własną :)

Hipoteza: Bezpośrednim skutkiem przyjmowania (bezpośredniego i pośredniego) antybiotyków jest długookresowy wzrost otyłości wśród populacji ludzkiej.

Teza 1: Wzrosła ilość i częstość przyjmowania antybiotyków w społeczeństwach rozwiniętych, w tym przyjmowania pośredniego poprzez spożywane mięso z chowu gospodarskiego, któremu (zazwyczaj prewencyjnie) podawane są antybiotyki.

Teza 2: Antybiotyki niszczą florę bakteryjną ludzkiego układu pokarmowego na równi z innymi mikroorganizmami.

Teza 3: Flora bakteryjna niezbędna jest dla prawidłowego procesu trawiennego u człowieka.

Teza 4: Jedną z głównych przyczyn otyłości są pozagenetyczne czynniki biologiczne.

Testowanie: Należałoby poddać weryfikacji siłę relacji pomiędzy zmianami w naturalnej florze bakteryjnej przewodu pokarmowego wynikającej z przyjmowania antybiotyków, a poziomem i zmianami masy ciała człowieka.

Myśl poboczna: Ciekawe, czy w przypadku potwierdzenia powyższej hipotezy można by odnaleźć podobną, lub słabszą relację pomiędzy przyjmowaniem antybiotyków, a alergiami oraz cukrzycą..?

Fakt 1: Nie da się zaprzeczyć, że antybiotyki uratowały setki tysięcy istnień, więc rozwiązanie problemu było by dość skomplikowane...

Fakt 2: Zapewne i tak główną przyczyną otyłości jest (zazwyczaj) wcinanie większej ilości niż się spali w ruchu, więc nie oszukujmy się i nie zrzucajmy winy na antybiotyki - chcesz chudnąć? Jedz z sensem i "rusz du*ę" ;)