2014-07-05

Aborcja

W mojej opinii aborcja jest problemem niezwykle złożonym. I to nie ze względów technicznych, gdyż akurat pod tym względem wystarczy kilka prostych narzędzi i odrobina determinacji. Jest złożona pod wieloma innymi względami, w tym społecznym, etycznym, prawnym i innymi.

Po pierwsze jest to proces, który ma miejsce między co najmniej dwiema, często trzema, a niekiedy większą ilością osób. Jeśli aborcja była by możliwa do dokonania samodzielnie w domu przy pomocy zestawu "zrób-to-sam" (a raczej "usuń-to-sama"), to negatywny nacisk opinii społecznej spoczywałaby w zupełnie innym miejscu. Jednak przez fakt, że w procesie tym muszą uczestniczyć min. 2 osoby - pojawiają się problemy, z którymi mamy aktualnie do czynienia.
Najpierw należałoby zatem zdefiniować podstawowych uczestników procesu aborcji.

Uczestnicy


Według mojego rozeznania uczestnikami procesu aborcji są:
- kobieta - zawsze,
- lekarz - zawsze,
- mężczyzna (dawca nasienia) - często, lecz nie zawsze,
- zarodek/dziecko/embrion - zawsze (jedni uważają, że jest stroną w procesie, inni, że nie - poruszę ten aspekt w dalszej części tekstu).

Decyzja w relacji kobieta - mężczyzna


Przede wszystkim należy rozważyć fakt, czy w procesie występuję ojciec (inseminator), czy też jest on poza procesem. W mojej opinii, jeśli zapłodnienie miało miejsce w wyniku spółkowania w ramach związku dwojga osób, a nie seksu przygodnego lub gwałtu, to rola mężczyzny w podejmowaniu decyzji jest równoważnie istotna, jak rola kobiety. I nie wynika to z litery prawa, lecz z czystej uczciwości dwojga osób, które postanowiły zawrzeć (formalną lub nieformalną) realną relację. Zatem zakładając związek dwojga osób mamy następujące możliwości decyzyjne:

Czy dokonać aborcji:
  1. kobieta [TAK] - mężczyzna [TAK]
  2. kobieta [TAK] - mężczyzna [NIE]
  3. kobieta [NIE] - mężczyzna [TAK]
  4. kobieta [NIE] - mężczyzna [NIE]
W przypadkach 1 i 4 problem decyzyjny na tym etapie nie istnieje, gdyż występuje pełna zgodność. Z tym, że w przypadku 1 nadal mogą wystąpić problemy w dalszych częściach procesu (na linii kobieta-lekarz), co opiszę dalej.

W przypadku 2 i 3 występuje konflikt, gdyż wola kobiety i mężczyzny jest odmienna. I teraz zakładając, że mowa jest o prawdziwym związku, a nie o "wakacyjnej przygodzie", czy istnieje słuszne rozstrzygnięcie konfliktu? W mojej opinii nie, gdyż w każdym wariancie jedna ze stron zostanie pokrzywdzona.

W przypadku 2:
  • Jeśli kobieta dokona aborcji, w trakcie gdy mężczyzna pragnął posiadania dziecka, jest to nieuczciwe i podłe zachowanie w stosunku do swojego partnera i nie powinno budzić zdziwienia, gdy doprowadzi do rozpadu związku, a przynajmniej całkowitego zniszczenia relacji i zaufania do partnerki.
  • Jeśli mężczyzna wymusi urodzenie dziecka, gdy jest to całkowicie wbrew woli kobiety, jest to równie nieuczciwe i podłe, gdyż nie każda kobieta ma obowiązek odczuwania instynktu macierzyńskiego i posiadania potomstwa. Każdy człowiek jest (powinien być...) wolny i ma prawo do samostanowienia i dążenia do szczęścia.
W przypadku 3:
  • Jeśli kobieta zostanie zmuszona przez partnera do dokonania aborcji (np. przez szantaż emocjonalny), to szkody jakich może to dokonać w psychice i emocjach kobiety mogą być długotrwałe i niezwykle destrukcyjne. Myślę, że jest to oczywiste i nie muszę szerzej opisywać.
  • Jeśli kobieta nie dokona aborcji, może skończyć się to odejściem partnera (dość częsta dziś sytuacja) i pozostawieniem kobiety w trudnej sytuacji samotnego macierzyństwa, co znowuż dobitnie świadczy o wartości i prawdziwości wcześniejszego związku oraz o wartości mężczyzny.
I tu kamyczek do ogródka lewicowo-liberalnych "wolnych związków", gdyż w przypadku małżeństwa odejście (technicznie i społecznie, zwłaszcza w środowiskach wiejskich) nie jest takie łatwe. Lecz drugi kamyczek trafia do ogródka konserwatystów, gdyż jak pokazują statystyki ostatnich lat/dekad - instytucja "związku małżeńskiego" zdewaluowała tak mocno, że nie stanowi prawie żadnej przeszkody w przypadku chęci opuszczenia swojego partnera, zwłaszcza w środowiskach miejskich.
Jak na ironię można zauważyć, że mocniej niż jakiekolwiek deklaracje, ludzi trzyma ze sobą kredyt hipoteczny... Może zatem ultrakonserwatywne środowiska religijne powinny zamiast promować instytucję małżeństwa zastanowić się nad udzielaniem nisko-oprocentowanych kredytów hipotecznych dla młodych małżeństw?

Wracając jednak do poprzedniego wątku.

O ile problem decyzyjny po stronie kobiety może mieć wiele płaszczyzn (moralną, emocjonalną, wyznaniową oraz inne), to ostatecznie rozgrywa się on w umyśle jednej osoby, a wynikiem jest decyzja: tak lub nie. Jeśli zatem przyjmiemy, że po stronie kobiety rozwiązano problem decyzyjny, czyli kobieta chce aborcji i partner wyraża poparcie, albo partnera w ogóle nie ma w procesie, to przechodzimy do kolejnego problemu. Mianowicie "problemu lekarza".

Problem lekarza


Jeśli lekarz nie widzi przeszkód w wykonaniu zabiegu aborcyjnego - problem nie istnieje

Problem po stronie lekarza pojawia się w sytuacji, gdy lekarz jest przeciwny aborcji ze względów innych, niż prawne lub medyczne, czyli np. światopoglądowych, etycznych, religijnych itp.
Problem ten jest wieloaspektowy, a aspekty te możemy kategoryzować na różne sposoby. Możemy np. podzielić je na rozumowe i emocjonalne, etyczne i estetyczne, teoretyczne i praktyczne, albo jeszcze innymi metodami.
Wydaje mi się jednak, że jakiejkolwiek nie dokonalibyśmy kategoryzacji, głównym podłożem problemu pozostanie jedna zasadnicza kwestia, mianowicie: czy lekarz czuje, że wykonując zabieg aborcji zabija inną istotę ludzką. Tak, jestem w pełni świadomy, że połowa czytelników atakuje teraz słowo "czuje". Użyłem go w pełni świadomie i wiem, że nieistotne jest, jakiego słowa zamienne bym tam użył - "sądzi", "uważa", "wierzy" - każde skutkowałoby tą samą ripostą środowiska pro-aborcyjnego, mianowicie:
- A co mnie obchodzi, co lekarz "czuje" lub "sądzi", dostaje pensję, więc ma robić co do niego należy!
I niestety po części nie sposób się z tym stwierdzeniem nie zgodzić. I tutaj ponownie pojawia się odwieczny problem socjalizmu (ustroju, który walczy z problemami nie znanymi w normalnym świecie), czyli jeśli coś jest z pieniędzy podatnika, to ma być! I koniec! Gdyby natomiast służba zdrowia była domeną prywatną tego typu problem w ogóle nie zaistniał. Mamy jednak socjaldemokrację i wszelkie związane z nią abstrakcyjne problemy, toteż musimy wrócić do rozważania stanu faktycznego - zastanego.

Skoro lekarz miałby musieć wykonać zabieg, a w jego przekonaniu zabieg ten byłby zabiciem innego człowieka, to czy na prawdę trudno jest dostrzec groteskowość tej sytuacji? Przecież taka osoba musiała by żyć w przekonaniu, że zabiła dziesiątki, a może setki innych istot ludzkich! Zaskakującym paradoksem jest to, że zazwyczaj zwolennikami obowiązku wykonywania przez lekarza aborcji są osoby związane ze światopoglądem lewicowym, czyli opartym na wrażliwości społecznej, wyczulonym na krzywdę oraz nastawionym na emocje. W tym konkretnym jednak przypadku całkowicie ślepe na dramat lekarza, jako osoby, która nie chce dokonywać (w jego przekonaniu) zabójstwa! Co z tego, że ustalono zasadę, że aborcji można dokonywać do momentu, gdy płód nie może żyć samoistnie poza ciałem kobiety? Czy to jest rzeczywiście jakakolwiek naukowa podstawa jasno określająca, że to jest moment, w którym człowiek staje się człowiekiem? Czy jeśli w ciągu najbliższych lat nauka dokona przełomowego odkrycia, że płód w wieku X tygodni uzyskuje coś na kształt świadomości, to czy społeczeństwo przejmie na siebie odpowiedzialność? Czy społeczeństwo przejmie na siebie koszmary, ciężar obrzydzenia do samego siebie i poczucia winy takiego człowieka, który w swoim przekonaniu dokonuje masowych zabójstw?

Ja nie wnikam tu w kwestię, czy te uczucia są słuszne i prawomocne, czy też nie. Nie staję w obronie aborcji, ani po stronie jej zakazu. Staram się jedynie nakreślić obraz dramatu lekarza, jako jednostki. Mój dobry przyjaciel powiedział dziś do mnie - niektórzy chcieliby przyłożyć lekarzowi do skroni pistolet, aby w imię wolności kobiety nakazać mu wykonanie zabiegu - tymczasem Ci sami ludzie nie dostrzegają, że odbierają wolność innemu człowiekowi nakazując mu postąpić wbrew własnemu sumieniu!

Chciałbym przytoczyć tu niezwykle trafny przykład jednej z najbardziej wpływowych myślicielek XXw. - Hanny Arendt. Relacjonowała ona dla czołowej nowojorskiej gazety New Yorker przebieg głośnego ówcześnie procesu nazisty Adolfa Eichmanna, który pojmany w Argentynie, został osądzony w Jerozolimie w roku 1962. Hanna Arendt, na podstawie obserwacji Eichmanna, stwierdziła, że najgorszym rodzajem zła, nie jest zło płynące z ludzkich motywów, przekonań i charakterów. Uznała, że najgorszym rodzajem zła, jest zło popełniane jest przez osoby, które świadomie wyrzekają się podejmowania wewnętrznego osądu moralnego i działania w zgodzie z nim. Ideologia nazistowska umożliwiała dokonywanie mordów na masową skalę nie dlatego, że gromadziła wokół siebie ludzi skrajnie złych, zdeprawowanych i zepsutych, lecz dlatego, że wykształcała w swych zwolennikach umiejętność niedokonywania oceny moralnej wypełnianych obowiązków. Tego samego oczekiwalibyśmy od lekarza, który miałby wykonywać zabieg aborcji wbrew swemu przekonaniu, wbrew swej moralnej ocenie.

W mojej opinii to, czy lekarz jest osobą niewierzącą, czy wierzącą, ani w co wierzącą - nie ma w tym przypadku najmniejszego znaczenia, gdyż kwestia poczucia odpowiedzialności za zabijanie jest kwestią całkowicie uniwersalną. Uważam, że podpieranie się religią dolewa tylko niepotrzebnej oliwy do ognia, nie zmieniając zupełnie status quo. Nie zmienia to oczywiście faktu, że każdy ma prawo postępować w zgodzie z własnymi przekonaniami i te przekonania publicznie wyznawać, dopóki nie są sprzeczne z prawem.

Na zakończenie


Wielu już mądrych ludzi dyskutowało na ten temat i wiele wyciągnięto wniosków i wydano opinii. Moja jest jedną z tysięcy i zapewne nie wnosi do dialogu niczego odkrywczego.

W mojej opinii sytuacja powinna wyglądać następująco:
  • służba zdrowia powinna być w pełni prywatna, to wykluczyłoby problem nie wykonywania świadczeń opłacanych z budżetu publicznego;
  • należałoby rozważyć opcję bardziej liberalną w podejściu do aborcji "na żądanie", tylko w tym momencie rodzi się problem gdzie postawić granicę i dlaczego akurat tam?
  • kobieta powinna mieć prawo dokonania wyboru na temat dokonania zabiegu aborcji i wybrania dowolnej prywatnej placówki, która tego zabiegu dokona, jestem pewien, że znajdą się setki lekarzy, którzy nie będą mieli moralnego problemu; jestem też przekonany, że nawet jeśli uważać to za zabójstwo, to ciężar decyzji i odpowiedzialności spoczywa całkowicie na barkach kobiety, która taką decyzję podjęła i jeśli jest osobą wierzącą, to kiedyś będzie osobiście odpowiadała za ten czyn przed jakimś bogiem w którego wierzy, a jeśli jest osobą niewierzącą, to będzie musiała żyć ze świadomością, że pozbawiła prawa do istnienia inną istotę, która już nigdy więcej nie otrzyma drugiej szansy na życie;
  • kościół powinien wspierać, zamiast piętnować kobiety, które dokonały/chcą dokonać aborcji, jeśli już chce pełnić rolę społeczną w tej dziedzinie, to powinien powoływać fundacje wspierające samotne matki i otaczać opieką i wsparciem które by tego chciały, a powodowane były strachem, samotnością, biedą i innymi czynnikami pozamedycznymi.
PS. Nie wyczerpałem całego tematu nawet w odniesieniu do własnych przemyśleń, lecz wydaje mi się, że zawarłem tu zajawki wszystkich najważniejszych myśli. Może z czasem rozwinę temat o nowe wątki, lub pogłębię już istniejące.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz